środa, 13 maja 2015

"Śmierć w dyskotece"

Poprzedni tekst o dzieciach z lat 80/90 wzbudził ogromną sensację i przywrócił wiele pozytywnych wspomnień. Pisaliście do mnie w prywatnych wiadomościach,że miło jest powspominać do tego stopnia,że aż się łezka w oku kręci....to powspominajmy dalej...
Pamiętacie taką kasetę "Dyskoteka Pana Jacka"? Z tego co kojarzę korzenie tej kasety znajdziemy w niedzielnym Teleranku i koncertach organizowanych przez Jacka Cygana z udziałem Majki Jeżowskiej czy Krzysztofa Antkowiaka(ach!!!!). Uwielbiałam jak  mama mi puszczała tę kasetę. Głośniki nie wyrabiały a ja stałam pod balkonem,śpiewałam i tańczyłam razem z koleżankami. To była wspaniała końcówka lat 80 z perspektywy dziecka.
Wszyscy pewnie pamiętamy baliki z przedszkola,ale te z początku szkoły były juz zupełnie inne. Było w nich coś magicznego zwłaszcza,że impreza była prowadzona przez dj'a. Oczywiście nadal królowały stroje w stylu krakowianki, motylków a wsród chłopaków królowali kowboje.Hitem był strój Batmana. W pamięci utknęły mi zwłaszcza te baliki,które były organizowane w Szkole Tańca "Jawor" w klasach od 1-3. Fajnie było mieć tak cudowną wychowawczynię Panią Wylegalską,która zawsze potrafiła nam zorganizować ciekawe zajęcia.
Kolejnym etapem były już...dyskoteki...w klasach 4-8. Szalony czas! Doskonale pamiętam jak przeżywałyśmy z dziewczynami takie wydarzenie! Bo wtedy to było mega wydarzenie,na którym każdy obowiązkowo musiał się pojawić. Dziewczyny przychodziły w spódniczkach lub legginsach,ale w sumie nie miało to większego znaczenia kto jak wygląda.Najważniejsza była zabawa i kto z kim tańczy...(No dobra w klasach 7-8 zaczęły królować dyskotekowe makijaże(niebieski tusz do rzęs oraz usta obrysowane konturówką i pomalowane błyszczykiem smakowym w rolce Constance Carol czy jakoś tak). ) Szybkie tańce przy akompaniamencie np.Dj-a Bobo tańczyło się zawsze w grupie a gdy została włączona wolna piosenka wszyscy schodzili z parkietu i podpierali ściany lub parapety i czekali...Dziewczyny czekały,aż ktoś je poprosi do tańca a chłopski szarpali się wypychając się wzajemnie w kierunku dziewczyn...przepychanki trwały czasami całą piosenkę więc niektórzy nadal podpierali ściany...Ale byli też tacy,którzy byli odważniejsi i prosili do tańca dziewczyny. "Wolny" zawsze przypominał ten sam schemat:łączenie na wyciagnięcie rąk i przesuwanie się (w miarę) w takt muzyki w kółko....Najlepsze dyskoteki to były jednak te,które wraz z samorządem organizowaliśmy  z sąsiednia szkołą w Klubie Osiedlowym "Słońce". A dlaczego najfajniejsze? Ponieważ dla chłopaków były tam nowe obiekty westchnień a dla dziewczyn nowi adoratorzy.
Dyskoteki w tamtych czasach to niewątpliwie było wydarzenie w każdej szkole ponieważ odbywały się zazwyczaj 3-4 razy do roku. Po każdej imprezie dyskutowano, plotkowano...dla wszystkich było to wielkie przeżycie. Często po takich dyskotekach padały pierwsze pytania o "chodzenie" lub szczęściarze mogli poznać smak pierwszego pocałunku. Nie było alkoholu,narkotyków a tym bardziej rozmów o seksie. Sam pocałunek był czymś niezwykłym i smakował jak "Zakazany owoc". Oczywiście "takie rzeczy" działy się poza murami szkoły ponieważ zawsze byliśmy pod bacznym okiem nauczycieli czy też rodziców. 
Z perspektywy czasu cieszę się,że nie żyliśmy w dobie telefonów i internetu. Wszystko co się działo zostawało między uczniami i było niesamowicie niewinne. To był całkowicie beztroski czas i cieszę się,że mam tyle pozytywnych wspomnień z tego okresu życia. 

wtorek, 12 maja 2015

Dzieci lat 80/90

Patrząc przez balkon na patio chronionego osiedla,po którym biegają dzieci(garstka) zebrało mi się na wspomnienia...odnośnie dzieciństwa. Pierwsze cztery lata życia spędziłam mieszkając z rodzicami u dziadków na jednym z osiedli koło "malty". Podwórko pełne dzieciaków, plac zabaw bez ogrodzeń i bez tabliczek "psom wstęp wzbroniony" a wręcz przeciwnie koło nas psy,które pewnie nie raz nie dwa nasikały do piaskownicy,w której się bawiliśmy.To był jeszcze etap gdzie zawsze był z nami ktoś dorosły a zazwyczaj były to mamy,które przyszły na ploteczki.Czasami musiały nas rozdzielać,gdy walczyliśmy o konkretną łopatkę choć było ich w piaskownicy kilka...Póżniej była przeprowadzka na nowe osiedle niestrzeżone,które nie posiadało jeszcze placu zabaw i w sumie tak naprawdę nigdy się go nie doczekało.Jednak nam to zupełnie nie przeszkadzało ponieważ zawsze potrafiliśmy sobie zorganizować zajęcie.A to były zabawy w dom pod balkonami,gra w dwa ognie(moja ulubiona) czy też zabawy z gumą lub linką. Od wielu lat widzę,że raczej te zabawy nie funkcjonują...z drugiej strony jak mają funkcjonować skoro po chronionych podwórkach biega garstka dzieci lub nikt im nigdy nie pokazał lub co gorsza ich to nie interesuje. Swó czas dzieciństwa dzielę na dwa etapy:zimowy(listopad-marzec) i letni(kwiecień- październik). W czasie zimy jeśli nie spadł śnieg (wtedy był czas na sanki)czas spędzało się głównie w domach i jakoś trzeba było sobie go wypełnić. A to przyszła jedna koleżanka,z którą grałyśmy w gry,a to na klatce schodowej wymiana pachnących karteczek. Zima jakoś szybko przebiegała...Jak dobrze wiemy nie było wtedy tabletów a rzadko kiedy ktoś miał komputer. Ja swój pierwszy miałam w trzeciej klasie i jeśli już z niego korzystałam to grałam głownie w zbieranie diamentów i tetris. Czasami przed szkołą,gdy chodziłyśmy na godzinę 12 wpadałam do koleżanki Lidki na grę Mario. Ciężko szło mi z joystickiem.Lidka wygrywała. 
Najbardziej lubiłam wyprawiać swoje imieniny,które przypadają w listopadzie. O godzinie 16:00 robiło się już ciemno a ja z utęsknieniem wypatrywałam koleżanek i kolegów,którzy zostali zaproszeni otrzymając własnoręcznie przygotowane zaproszenia. W czasie takich imienin/urodzin były tworzone dwie drużyny,które brały udział w konkursach.Były nawet nagrody np.kolorowe ołówki lub gumki. Na kolację fantazyjne kanapki przygotowane przez mamę. Wypasem były hamburgery(z paczki!) lub hot-dogi. Ani razu nie przypominam sobie sytuacji,aby ktoś się pokłócił lub żeby rodzicom przeszkadzał hałas lub pozostawiony bałagan. W późniejszym okresie oczywiście hitem była gra w butelkę. Wtedy można bylo określić kto komu się podoba(Ach te niewinne całusy w policzek).
Z zimowych zabaw pamiętam jeszcze taką,gdzie spotykałam się ze starszą koleżanką Kasią. Naszą ulubioną zabawą było ta "w pociąg(kanapa),z którego porywają nam nasze dzieci-lalki(sic!). Fajnie było mieć starszą koleżankę,która powiedziała mi skąd się biorą dzieci. Z tą wiedzą póżniej brylowałam wsród koleżanek w czasie śniadania na stołówce szkolnej(3 klasa).
Wracając do okresu letniego to uwielbiałam jeździć do moich dziadków i ciotek(tak,w trzypokojowym mieszkaniu znajdowała się 6-osobowa rodzina + pies)kilka dzielnic dalej,aby spotkać się z moją koleżanką Agatą. Gdy nie było z nami innych dzieciaków potrafiłyśmy cały dzień huśtać się wyśpiewując piosenki(nawet miałam śpiewnik stworzony przeze mnie). A gdy pojawiały się inne dzieciaki to spędzaliśmy czas na trzepaku(co to trzepak?- spytałoby się teraz dziecko), graliśmy w dwa ognie,dunie,scyzoryk,chowanego lub podchody ewentualnie w "bazy" na bajorku. Zabawa trwała od rana do wieczora....w czasie wakacji nawet 21:30.  
Teraz wszyscy mieszkają w swoich pięknych,strzeżonych apartamentowcach,na których nawet plac zabaw (jedna zjeżdżalnia i mini piaskownica)jest oddzielony płotem. Jedyną przygodą jaką są w stanie przeżyć dzieciaki to ta w czasie gry na play station. Wszędzie chodzi sie z rodzicami lub nianiami w modnych ciuchach a imieniny/urodziny spędza się w McDonaldach lub na placach z piłkami. 
Dobrze było być dzieckiem lat 80/90'. Prawda?